W domu Felki są dwa psy

to Żabka i Żuk. Żabka jest mała, ale odważna, a Żuk jest5
powyższy tekst pochodzi z elementarza. Tego starego, dobrego elementarza pana Falskiego. Z którego miałam przyjemność uczyć się czytać 100 lat temu. Ach, bo mam teraz dwa psy. Chwilowo, chwilowo. Ten drugi to Gacek, mniejszy pies mojego syna. Oni są w Krakowie, gdzie Maciek przebiegł maraton w całkiem zresztą dobrym czasie, aczkolwiek on jest niezadowolony, bo, no kurcze, o półtorej minuty gorzej niż dwa lata temu. No, do licha, w tamtym roku musiał się wycofać, takie go kurcze łapały, a w tym roku jest w pierwszej stupięćdziesiątce, a jeśli odjąć biegaczy zawodowych, co przybiegli prawie godzinę przed amatorami, to będzie w pierwszej setce. Na ponad 6 000 startujących. No, dobra, ale ad rem. Oni pojechali, psy zostały na zewnątrz. Ten drugi to i tak cały czas na zewnątrz mieszka, ale Gacek to pies domowy w dodatku już dosyć stary. Jak wyjeżdżali to ciepło było, ale teraz znacznie się ochłodziło. Więc poprosili mnie, żebym wzięła Gacka na dwa dni. No to wzięłam.
a dlaczego Żuk jest5 (pięć)? Hehe, dawno, dawno temu, za siedm..., a nie, a nie, nie za siedmioma tylko za jednymi górami w dodatku Świętokrzyskimi, bawiłyśmy się z moją psiapsiułą Piątek Reginą w szkołę, ona oczywiście była nauczycielką, a ja uczennicą. No i robiła mi dyktando, właśnie z cytowanego na początku tekstu. Mnie ktoś na chwilkę odwołał, a ona mi w tym czasie postawiła wielką czerwoną piątkę tuż za tekstem, tak, że się dalej już nie dało pisać. Tę rozpacz pamiętam do dziś.
A jak kogoś interesuje to dalszy ciąg tekstu jest taki: (zamiast piątki ;-) duży, ale cóż z tego. Byle hałas, a on już myk pod łóżko. Taki z niego stróż domu.
A co do psów, to obawiałam się jakichś konfliktów, bo jak moja gości u syna to ją Gacek pędza, ale nie, leżą sobie i udają, że się nawzajem nie widzą. Bo Gacek to też suka. Karolina znalazła kiedyś zimą w lesie przy wygasłym ognisku 3 szczeniaki, całkiem małe, dwóm znalazła domy, a trzeciego przygarnęła, a nie znając się uznała, że to samiec. Dostał na imię Gacek, bo uszy miał ogromne, muskularne, uszami mógłby, gdyby chciał, niepokojące, wręcz fatalne, ogromne uszy miał. No i kiedy jeszcze Gacek był mały oni wyjechali, ja przyjechałam (jeszcze wtedy mieszkałam w Warszawie) zaopiekować się domem, psem i kurami no i ten Gacek dostał cieczki.

Dialogi na cztery nogi

Michale, jeśli będziesz jutro u Jurka, to przekaż mu, proszę, by KONIECZNIE obejrzał o 13:55 amerykański dokumentalny film na kanale Planete +, ktory obejrzałem przed chwilą i który mną poniekąd wstrząsnął. Jutro będzie powtórka. Podaję link:......
ani Michał, ani Jurek nie byli zainteresowani, więc poleciało do mnie z dopiskiem: Agniesiu, Może chociaż Ty skorzystasz.
i tak się zaczęło, ja z Onym gadam (mailowo, wyłącznie mailowo) raz na rok lub rzadziej. To znaczy owszem, owszem, częściej, znacznie częściej, ale na zasadzie dziada do obrazu, przy czym, jak łatwo się domyśleć, ja rolę obrazu odgrywam. No, ale czasem, rzadko, podkusi mnie by odpowiedzieć. Na zasadzie sondy.
- Staszku, nie mam tego kanału
- Agnieszko A może ktoś w Twojej wsi ma?
- No, może i ktoś ma, nie wiem. Ale dlaczego pytasz? Czy wyobrażasz sobie, że będę obdzwaniać wszystkich znajomych, a potem, jeśli by ktoś miał ten kanał, wpychać się do niego na telewizję?
- Pytam dlatego, że to jest tak niesamowicie ciekawe, że ja bym wykonał parę telefonów. Chyba że dobrze wiesz, że nikogo z Twoich znajomych takie sprawy nie obchodzą oraz nie chcesz "wpychać się na telewizję".
- No to się różnimy, ja bym zadzwoniła chyba tylko w przypadku wizyty kosmitów, jeśli nie mogłabym tego obejrzeć u siebie
- Czy wyobrażasz sobie, że będę obdzwaniać wszystkich znajomych, a potem, jeśli by ktoś miał ten kanał, wpychać się do niego na telewizję? Co by się stało z Twą duszą, gdybyś nie zadała tego pytania? Poprzestała na: No, może i ktoś ma, nie wiem. Ale dlaczego pytasz?
- Moja dusza by tego pewnie nie zniosła ;-)
- Tak myślałem. To obejrzyj ten link (tu link - a w nim wypożyczalnia filmów), mógłbym Ci to kupić za 3 dolary
- Nie, dziękuję
- Ale zastanów się jeszcze, bo - być może - ujrzysz link do tego filmu albo do miejsca, gdzie da się to kupić za 10 zl. W wersji polskiej, ma się rozumieć, i pod warunkiem, że w ogóle masz współczesny smart-telewizor.
- O matko, nadal czujesz nieprzepartą potrzebę uszczęśliwiania innych na siłę i na Twoją modłę?
- Jako człowiek kulturalny i konsekwentny, naprzód odpowiadam na zadane pytanie: nie czuję ani nadal ani w ogóle. Ale widzę, że Twa dusza nie daje Ci spokoju. By Cię zacytować: "nadal czujesz nieprzepartą potrzebę" prawienia mi złośliwości?

- Widzę, że miałem rację co do stanu Twej duszy.
Czym się :-)

podaję to tylko jako ciekawostkę przyrodniczą, już bez żadnych emocji. W dodatku temu człowiekowi nie da się nawet wytłumaczyć cóż tu uczynił niewłasciwego. A może nic niewłaściwego nie uczynił tylko ja tak źle na niego reaguję??

Nieszczęścia parami?

Ale tam takie nieszczęścia, oby mnie tylko takie spotykały. Ale bo tak. Wczoraj wicher był nieludzki. Dzisiaj też wieje, ale już mniej. Ale wczoraj, kiedy wyjeżdżałam z podwórka, tyłem, akurat jak już już miałam wjechać w otwartą i podpartą kamieniem bramę, wiatr bramę przymknął i walnęłam w nią zderzakiem. Jakim cudem taką podpartą przymknął? Ten zderzak to już wcześniej nadpęknięty był, ale teraz pękło już dosyć daleko. No, nie na tyle, żeby powiewał, w dodatku trochę go na miejsce wepchnęłam kopnięciem, ale. Ale pan Paweł mechanik (trzech ich braci jest : Paweł, Artur i Kamil) orzekł, że teraz to już toto trzeba wymienić. 1400 PeeLeNów. Ale, kurde, na co do takiego starego auta nowy zderzak i w dodatku markowy? Spoko mógłby być nie tylko używany, ale i podróba. No nic, na razie i tak nie mam luźnego patola z hakiem, więc i tak musi poczekać. Dzisiaj Maciek ma wpaść tu wracając z pracy - popatrzy, może coś doradzi. No i w przyszłym tygodniu, jak Halina wróci od rodziny, pojedziemy do jej mechanika.
A co do pary?
Ano - piec mi przestał działać. Nie przejmowałabym się tak i nie robiła alarmu, gdybym akurat nie miała gości. W dodatku Niemców. Hihi, oni ani be ani me po polsku, ja po niemiecku to ino raus, sznela, hail hitler, hande hoh - ale to raczej niestosowne odzywki w stosunku do gości, w dodatku takich co za gościnę płacą. ;-) A było tak. Siedzę se ci ja spoko na fotelu, a tu słyszę, że jakiś alarm wyje. Z godzinę tak wył (tych Niemców akurat nie było), nawet napisałam do córki, że tu jakiś denerwujący alarm wyje, chyba na domkach, bo dosyć cicho słychać, zanim się zorientowałam, że to u mnie. No i piec wyświetla to co zwykle, że brak opału, a wszak pojemnik na opał prawie pełny. Próbowałam sama go uruchomić, ale ino coś w nim zgrzytało. No więc dzwonię ci ja do Pawła Budowniczego. To ten co mi dom budował, dodatkowo ma licencję od producenta na naprawę tych pieców na tym terenie. Paweł oczywiście telefonu nie odbierał, w ogóle to niespecjalną miałam nadzieję, że cokolwiek od niego uzyskam. Przeprowadziłam akcję zdobycia namiarów na innego mechanika, gdy znienacka, ku mojemu zdziwieniu Paweł oddzwonił. Nie tylko oddzwonił, ale przyjechał i piec uruchomił. Ach, bo się okazało, że piec się wcale nie popsuł, tylko w pelecie zdarzył się jakiś metalowy kawałek i zablokował piec.
A z Niemcami porozumiewam się za pomocą translatora google. Piszemy do siebie :-)

Sprzątać, sprząąątaać

Ale nie przedświątecznie. Święta mam w głębokim poważaniu, albo i jeszcze bardziej, ot co. Górę muszę wylizać do ostatniego kurzyka. Bo w poniedziałek przyjeżdżają goście. Z airbnb. Więc - musi być na tip top. W dodatku to są Niemcy. No, tak całkiem na pewno to, hm, no, Niemcy, Niemcy. Albo nawet - Prusacy (nie - Prusowie, tych ostatnich wybiliśmy dość dokładnie w ramach nawracania na jedynie słuszną religię). A, bo z tymi Niemcami/Prusakami jest tak - napisali (oczywiście poprzez airbnb) do mnie po niemiecku, że chcą przyjechać na 4 dni i robią to dla swojej babci, która to babcia wychowała się w pobliskim Burdągu. Ciekawam, czemuż to nie do Burdąga jadą, tam kwater do licha i trochę. Ja po niemiecku umiem "bitte brot ohne anis und kummel" - co mi było niegdyś potrzebne w trakcie pobytu w Austrii. Mi tam kminek w chlebie nie przeszkadza, ów przeszkadzał mężowi, ale anyżek w chlebie?? błeee. Ale - ad rem. Szykuję im i szykuję, póki co - sypialnie i łazienka już gotowe, ale, oczywiście, jak muszę to mi się tak nie chce, że ach. Więc - już połowę krzaczków (tych com je sama zasadziła, znaczy się - ozdobnych) oczyściłam z okolicznych chwastów (głównie perz), podsypałam pięknie korą, chociaż wcale nie miałam tego w planie. Stół ogrodowy doczyściłam do gołych desek, zaolejowałam. Kurde, co by tu jeszcze, zamiast tego sprzątania. Chociaż, wzdech, to musi, musi musi być zrobione. Przypomniało mi się, jak to u mojej ciotki mieszkałam w okresie studiów i podczas kolejnych sesji, wzdychając nad notatkami z mechaniki kwantowej czy innych równie fascynujących materiach (ze szczególnym uwzględnieniem super abstrakcyjnej analizy matematycznej, której początkowo nie rozumiałam ni w ząb) , przeczytałam całą jej dosyć bogatą kolekcję klasycznej literatury rosyjskiej (te różne Gogole, Dostojewskie) i francuskiej. Za co bym się w życiu nie wzięła, bo to okropne nudziarstwa (no, może oprócz "Czerwonego i Czarnego" - ten obcięty łeb na kolanach Matyldy pamiętam do dziś) gdyby nie konieczność uczenia się. No więc - idź ty babo na górę. Na górę, mówię, ogród, bynajmniej, nie jest po drodze.

A jutro znowu

Ale już nie tak od samego rana. Bo dzisiaj skarby zostały odstawione do pani Marysi, która się  każdym z nich kolejno opiekowała pomiędzy ukończonym pierwszym rokiem życia a pójściem do przedszkola. Obecnie służy jako opiekunka awaryjna co by babci nie przemęczać. Ja jestem jako ta ostatnia deska ratunku, jak Marysia nie może. I jutro też nie może, ale z kolei ja z rana też nie mogę, bo najpierw odwożę Halinę na pociąg (jedzie na święta do rodziny), hehe, marne 40 km, a potem mam masaż. No więc Karolina zabierze je z rana do pracy, z tym, że pracować będzie w lesie. A ja je odbiorę jak skończę masaż (czyli dopiero około jedenastej) i pojedziemy do nich. Ja tam wolę je mieć u mnie, mam własny plac zabaw i telewizor!
A wczoraj były u mnie prawie do szóstej i nawet Hela zaczęła marudzić - co to, zapomnieli o nas czy jak?

Dzisiaj - skarby/potwory

I to od samego rana, aż niewiadomodoktórej, ale nie wcześniej jak o czwartej. Na razie Hela z Zosią kłócą się o miejsce na fotelu. Spokojnie zmieściłyby się tam obie. Ale nieee, Hela zajęła fotel i mówi, że będzie tam siedzieć cały dzień, nie ma mowy o zamianie co pół godziny, Zośka ryczy. Kazik co chwila czegoś ode mnie chce. Dziewczynom powiedziałam - róbcie sobie co tam chcecie bylebyście się nie pozabijały, no, Kazikowi tak się nie da. Czyli - zapowiada się super dzień. Jak się ociepli pójdziemy na dwór, może się cosik uspokoi.
Czy dzieci to ludzie?
O, a teraz zgodnie się bawi cała trójka, ciekawe kiedy wybuchnie konflikt. Kazik prześmiesznie zwraca się do swojej najstarszej siostry - Heleno. Nikt w rodzinie tak nie mówi.
No i poszliśmy na dwór, ja niestety nie mam oczu dookoła głowy, w dodatku chciałam ten pobyt do czegoś wykorzystać. Zajęłam się szlifowaniem stołu ogrodowego, Zosia mi z zapałem, aczkolwiek z efektem dość marnym, pomagała. Hela (lat 9) z Kazikiem (lat 3 niecałe, bez trzech miesięcy) odkryli kran na zewnątrz i oboje oblali się, Hela dół, Kazik od stóp do głów. Stał tam obok lejącej się na full wody, cały mokry i ryczał - nie moge zakręcić, nie moge zakręcić. Kurcze, on jest mały, ale Hela mogłaby już być trochę mądrzejsza. Kazika położyłam spać, Hela bez gaci ogląda TV
16:15 AAAAAAAaaaaaaaaAAAAAAAaaaaaaaAAAAAAaaaa

Dzisiaj Walne Zgromadzenie

Naszego Stowarzyszenia. ach, bo dostaliśmy od pana księgowego roczne podsumowanie, na podstawie którego (oraz wiedzy własnej) sporządziłyśmy wraz z Halinką sprawozdanie finansowe, które musi zatwierdzić komisja rewizyjna oraz właśnie władza stowarzyszenia czyli owo Walne Zgromadzenie. Oraz 3 inne uchwały, które następnie trzeba wysłać do KRSu. Kurde, w tamtym roku dawało się je panu księgowemu i dalej już on się kłopotał. No nic, Będzie co będzie, moja kadencja prezesowania kończy się za rok, ale mogę być jeszcze jedną, jeśli mnie oczywiście wybiorą. Ale to dopiero za rok, dzisiaj trzeba się postarać o kworum to jest - 17 osób, połowa członków. Nie będzie łatwo, spora część członków nie mieszka tutaj na stałe i bardzo wątpię, aby na tydzień przed świętami przyjechali łikendować.

Znowu przywaliłam

W jakieś auto na parkingu. Zrobiłam mu mały wgniotek, no, kurcze, naprawdę nieduży. Tak jakby palcem nacisnąć i się zrobił dołek. Co się zrobiło na moim aucie trudno wyczuć. Tylny zderzak ma tych wgniotek do licha i trochę, a konkretnie 5 czy 6. Hehe i hihi. Niebezpieczny ze mnie kierowca, zwłaszcza na parkingu, bo póki co wszystkie moje stłuczki, mniejsze i większe (max to całkowite rozwalenie tylnej klapy) miały miejsce na parkingach. 3 stówy w zadek. Podjechałam do pani agentki od ubezpieczeń, powiedziałam co jest grane i ona, żebym, broń mnie dobry panie boże, nie zwalała tego na OC, dać facetowi żądane 3 stówy i się cieszyć, że nie więcej. Podjechałam jeszcze do zaprzyjaźnionego warsztatu i pan Kamil mechanik bez wahania potwierdził - dać facetowi 3 stówy i cieszyć się, że nie chciał więcej. No, to, kurdele bele, dałam, chociaż Halina, która ze mną do Szczytna pojechała chciała się z nim kłócić, a Krysia, która takoż z nami była, przez pół drogi powrotnej wyrzekała jaki to oszust i jak się dałam w jajo zrobić. A ja uważam, żem mu auto uszkodziła i mu się należy. W miarę możliwości staram się raczej być w porządku, to naprawdę daje spory komfort psychiczny.

Nie zostałam sołtysem!!!

A w życiu. Owszem, padła taka propozycja, ale nawet nie na zebraniu, tylko wcześniej, wcześniej, gdy sondowano grunt. No i ja kategorycznie - nie. Prezesostwo Stowarzyszenia całkowicie mi wystarczy. Sołtysem został pan Mietek, miejscowy, z dziada pradziada nie powiem, wszak tutejsi miejscowi napłynęli tu po wojnie, gdy poprzedni miejscowi nawiali do Vaterlandu. A dziś jadę na drugą wizytę u pana masażysty. Po pierwszej wszystko mnie bolało i tak prawdę mówiąc nie mam pojęcia po co te masaże, ale syn mnie namówił, pierwszy zafundował, pan masażysta powiedział, że potrzebuję całej serii, tyle, że niespecjalnie mu ufam, wszak on raczej tak bezinteresownie tego nie radzi. A pisać mi się nie chce, bo mam się tutaj komu wygadać, opowiedzieć o różnych codziennych duperelach, więc...

No i mamy nowego sołtysa

Obawy, że część wsi się zmawia żeby wybrać Marcina bądź Grzegorza (jak do tej pory żaden z nich się do niczego nie włączał) okazały się płonne. Ani jeden ani drugi nawet się na zebranie nie pofatygowali, przyszły tylko ich żony, w dodatku tylko na głosowanie, bo te nieroby, ich mężowie, nawet się nie chcieli dziećmi zająć, więc przyszły z nimi i zaraz po głosowaniu się zmyły. Aaa, bo potem były kwestie ogólne, głównie była mowa o śmieciach (dlaczego tak drogo) i na koniec - odchodzący sołtys wydał poczęstunek - kiełbaski, bardzo dobre skądinąd, albowiem sołtysa udział to było wyłożenie kasy. Kiełbaski (z dodatkami, napojami niewyskokowymi i te pe ) kupowałyśmy my z Haliną, więc wybrałyśmy takie jakie nam smakowały, Marek taki jeden upiekł je na naszym wspaniałym nowo wybudowanym grillu. Ciasta z własnej inicjatywy zrobiły dwie kobitki, napoje wyskokowe, mocno zajeżdżające bimbrem, dostarczył ustępujący sołtys. Ja się oczywiście, jak zwykle, zmyłam, gdy towarzystwo zaczęło wykazywać cechy ludzi będących po wpływem, no, ewentualnie po spożyciu, ale oczywiście, jak zwykle było fajnie. To było wczoraj. A dziś przychodzi do mnie rodzina na obiad, hehe, chyba pierwszy raz bez żadnego dodatkowego zadania, bo jak do tej pory, to ich zapraszałam, hihi, jak było coś do ścięcia, rozłożenia, wykopania, zawieszenia wysoko, czy inne takie co sama nie za bardzo mogę zrobić. A dziś - nic. Nawet się mnie syn pytał czy będziemy rozkładać trampolinę, a ja - niee, jeszcze za wcześnie. A jak! Podam perliczkę com ją nabyła drogą kupna w Lidlu, ale chyba jeszcze usmażę te 3 schabowe co je mam w lodówce, ta perliczka jakaś małą mi się wydaje. Młoda kapustka, zrobiłam wczoraj, bo na drugi dzień jest lepsza. Odłożyłam część bez zasmażki - oni się, kurdemol znowu, odchudzają i jedzą tylko warzywa i mięso, oczywiście o smalcu czy mące mowy nie ma. Przynajmniej tyle, że udało mi się (z przymrużeniem oka) przekonać syna, że ziemniaki to warzywo. A on, kurcze blade, to już taki chudy, że jak ostatnio przybiegł do mnie, akurat wraz z grupą ludzi sprzątaliśmy centrum wsi, to jak się tam pojawił, to się mnie zapytali co to za chłopczyk. Taki chudy. Bo wszak ten "chłopczyk" będzie miał w przyszłym roku czterdziechę. A tak w ogóle to blog mi chyba zdechnie śmiercią naturalną. Widać nie jest mi już potrzebny...