Straszna awantura

Akt I

W sobotę w zaprzyjaźnionej wiosce odbywał się festyn, na który pojechałam wraz z koleżankami. Pojechała też moja córka ze swoimi córkami. No i tamże pewien pan. lat ok 70. uczynił co następuje. Moja najstarsza wnuczka lat 15 siedziała sobie na brzegu ławeczki i gdy pan się zbliżył wstała. Miejsce chwilę było wolne, starsze panie spojrzały po sobie i potrząsnęły głowami. więc ów pan usiadł. Usiadł, a po chwili chwycił moją wnuczkę lat 15 za ręce i usiłował ją sobie posadzić na kolanach. Ona się wyrwała i zaraz potem wraz z mamą i siostrami oddaliły się, pojechały do domu. Ja zamarłam, powiedziałam - wystraszył pan moją córkę i moją wnuczkę, ale miałam chęć dać dziadowi w dziub. Odeszłam na chwilę na bok dla ukojenia nerwów, po czym poszłam do świetlicy, gdzie stoły uginały się od poczęstunku i napotkałam tam żonę owego pana. Więc jej bez ogródek powiedziałam, że jej mąż napastował moją piętnastoletnią wnuczkę. Ona na to - nieprawda, to niemożliwe. Ależ oczywiście, ja na to, wszyscy widzieli. Na co oczywiście ci, którzy byli świadkami owego zdarzenia wbili oczy w stół i ani be ani me. Ja jeszcze dodałam, że na tle tego, co ów pan wyczyniał wcześniej to co uczynił wygląda jeszcze gorzej. A cóż on takiego zrobił? No więc, gdy byliśmy na basenie z naszym klubem seniora, wszedł do damskiej przebieralni. a na zwracane uwagi nie reagował, dopiero personel basenu go stamtąd wyrzucił. Ale - wszyscy oczy w stół i cicho sza. Dopiero jak żona wyszła odbyło się swoiste me too. Mnie klepał po tyłku, mnie złapał za biust (takich było kilka), a mi robił niestosowne uwagi - "ale cycuszki". Powiedziałam o zdarzeniu jeszcze kilku osobom i pojechałam do domu. Nie wtedy, gdy pojechała córka, bo przywiozłam na imprezę 3 koleżanki i musiałam je zebrać do kupy, żeby odwieźć, 

Akt ll

We środę jak zwykle mieliśmy gimnastykę i zebranie klubu. Wzmiankowana para oczywiście przyszła, ale zaraz na początku ona wstała i powiedziała, że najpierw musimy załatwić pewną sprawę. Jedna z koleżanek, z którą uprzednio ustaliłyśmy, że ja w ogóle kwestii poruszać nie będę, ale jeśli oni zaczną to zaproponuje załatwienie sprawy w cztery oczy z nią jako negocjatorką, próbowała to własnie powiedzieć. Ale żona owego pana nie dopuściła nikogo do głosu. Wstała i od razu podniesionym głosem zażądała, że ja muszę ich oboje przeprosić za głoszenie nieprawdy o jej bogu ducha winnym mężu, który przecież nie jest pedofilem co ja niby głosiłam. Udało mi się cicho i spokojnie wtrącić, że nigdy tak nie powiedziałam. Dodam jeszcze, że w trakcie rozmowy z ową panią jeszcze na festynie ona wygłosiła zdanie - przecież ona (czyli ta moja wnuczka) ma już 15 lat, to już nie jest karalne (sic!). Ale wracając do zebrania - opowiedziała w miarę wiernie przebieg incydentu z komentarzem - on nie miał nic złego na myśli, chciał ją sobie tylko posadzić na kolanach (!?!). Powtórzyła to 3 razy, coraz głośniej, nie dopuszczając nikogo do głosu, a na zakończenie - żądam przeprosin. Na co ja - nie mam za co przepraszać i z całą pewnością nie przeproszę. Na co oni z rumorem wstali i z rumorem wyszli. Po ich wyjściu odbyło się drugie me too, ale okraszone komentarzem - bo on taki jest. A dwie osoby nawet namawiały mnie, abym dla świętego spokoju przeprosiła. 

cdn




Halo, halo, uwaga uwaga

 Żyję, miewam się dobrze, dzięki za zainteresowanie. Tyle się dzieje, że już nie mam za bardzo ochoty na pisanie. W naszej gminie została powołana Gminna Rada Seniorów, w skład której oczywiście weszłam. Roboty huk. Poza tym wszak prezesuję lokalnemu, prężnie działającemu Stowarzyszeniu oraz jestem członkinią Grupy Odnowy Wsi, która też nie próżnuje. W tym roku, w zależności od przyznanych dotacji planujemy: 

1. Cykl zajęć "Dziedzictwo kulinarne mazurskich lasów i jezior", gdzie między innymi mamy zamiar wędzić ryby w naszej wspaniałej wioskowej wędzarni, która powstała kilka lat temu również dzięki moim staraniom

2. Drugi cykl "Zrównoważony rozwój - lepsze życie dla mieszkańców gminy", gdzie między innymi będziemy zakładać na naszym placu kompostownik,

3. Doroczny spływ kajakowy, który z roku na rok cieszy się coraz większym powodzeniem zarówno wśród stałych mieszkańców jak i letników - w tamtym roku płynęło 20 kajaków, a na koniec było ognisko z kiełbaskami

4. Wycieczka do dwóch zamków krzyżackich - Ryn i Reszel

5. Oczywiście doroczne sprzątanie wsi oraz naszego lokalnego cmentarza. Rodziny tam pochowanych po wojnie nawiały, ktoś się więc musi tym cmentarzem zajmować

6. Ustawienie na naszym placu dwóch pięknie rzeźbionych barci, oczywiście z pszczołami

7. Zorganizowanie festynu

I to by było na tyle, więc jest co robić, albowiem głównie to my we dwie z koleżanką to wszystko organizujemy. Znaczy się - nie będziemy np tych barci rzeźbić, ale - musimy znaleźć wykonawcę, wynegocjować cenę, takie tam. Wykładów też nie będziemy prowadzić, ale - trzeba znaleźć i wynająć firmę, które to zrobi. No, wszystko na naszych dwóch głowach. Np takie sprzątanie - też nie sprzątamy same, ale - trzeba zorganizować worki, rękawice, zmobilizować ludzi (zazwyczaj przychodzi ich dwadzieścia parę), załatwić odbiór zebranych śmieci. I tak przy każdym z naszych przedsięwzięć. Samo się nie zrobi.

No i ta Rada Seniorów. Na początek zajęliśmy się utworzeniem stanowiska opiekuna osób starych, chorych i samotnych. I nie chodzi o podcieranie im pupki, ale - zamówienie wizyty u lekarza, dowóz do owego lekarza, wykupienie leków. Wójt obiecał wygospodarować środki, nawet coś wspomniał o etacie. W ubiegłym roku zmarła nasza koleżanka, tu ze wsi. W sąsiednim domu mieszka jej córka z rodziną, a dwa domy dalej - siostra. I ta całą rodzina, jedyne co dla niej zrobiła to zawiezienie do notariusza. Do lekarza, na badania, zamawianie wizyt i te pe - wszystko my we dwie, a głównie to koleżanka, ja się raczej rzadko włączałam. Nawet, kurdele bele, była raz taka sytuacja, że syn owej pani zadzwonił do koleżanki, że ową chorą ze szpitala trzeba odebrać (!). Więc taka osoba - instytucjonalnie, by się przydała. 

I jeszcze - wyjazdy na różne fora, szkolenia, i - najfajniejsze - doroczny ogólnopolski zjazd działaczy organizacji pozarządowych z małych ośrodków - wsi i małych miasteczek.

No, to chyba wszystko, ale z pewnością coś się jeszcze po drodze urodzi. Czyli - działaczka wiejska pełną gębą.  W życiu nie przypuszczałam, że się w coś takiego wkręcę

A prywatnie - znowu się wybieram do Ameryki, prawdopodobnie pod koniec kwietnia, na miesiąc, na mniej się nie opłaca. A zacznę od zrobienia zdjęcia do paszportu, poprzedni się był skończył, więc - myju myju i fru do miasta, do fotografa. 

Królowe, królowie i księżniczka

 Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego...

Zauważyliście, że po śmierci Diany pod pałacem Buckingham było znacznie więcej kwiatów?

Krampolinaaaa

Tak wołała Zosia, gdy tylko wysiadła z auta biegnąc, no wiadomo, do trampoliny. Jak była mała, bo teraz, oczywiście, niewątpliwie, już jest duża - ma 10 lat. A dzisiaj 4 potwory śpią na trampolinie, własnie. Cztery, bo tej najstarszej, Mani, lat 14, już takie dziecinne przedsięwzięcia nie bawią. A z trampoliny już się ewakuowała Basia, lat 8 - bo ona jednak woli z maamą, z maaamą - z rykiem się ewakuowała. A tam w ogrodzie już cisza, chyba śpią? W każdym razie drzwi na taras zostawiam otwarte, jakby któreś chciało wrócić. Ha, mogą być otwarte nawet na oścież - w prezencie urodzinowym dostałam od córeńki moskitiery na wszystkie okna oraz drzwi tarasowe też. Trampolina solidnie wymoszczona karimatami, mają poduszki, kołdry  i śpiwory, może wytrzymają.

A jutro - mamy spływ kajakowy. Wsiowy. Finansowany z gminy i to ja żem się o te finansowanie wystarała, a jak. Mały spływik, tak ze 3 godziny płynięcia, a na mecie - ognisko i kiełbaski, ciekawe jak to wyjdzie w tym upale. No i jak się dziewczyny sprawią. Dwa lata temu tak marudziły i jęczały, że je syn musiał na sznurku ciągnąć, znaczy się ich kajak. Ale - tym razem go nie będzie. Ani synowej. Ja płynę z Kazikiem (babciu, ale ja też będę wiosłował - no, hm, zobaczymy). Początkowo z rodziny miałam płynąć tylko ja z którąś z dziewczyn, spływ jest wsiowy, dofinansowanie było dla wsi, pierwszeństwo mieli ludzie ze wsi  i z gminy, a nie krewni i znajomi królika czyli mła. Chętnych było dużo, zamówiłam więc 20 kajaków i wszystkie miały być zapełnione. Ale - wczoraj jedna trzykajakowa rodzina się wycofała. Więc jednak - pojedzie moja.


Było sobie wnucząt sześć, wnucząt sześć, wnucząt sześć

 i był wilk co chciał je zjeść, okrutny był ten wilk. 

No, niestety, wilka nie ma. A to dopiero pierwszy dzień. Bo miejscowe wczoraj wróciły z obozu i już jest cały komplet. Te miejscowe to niby mieszkają 10 km stąd, ale - są tu. Niee, no, nie jest jakoś bardzo strasznie, ale jak sobie pomyślę, że jeszcze 8 dni (dni, nie godzin)... Póki co - wymyślam im rozrywki. I tak - wczoraj byliśmy na inscenizacji bitwy pod Grunwaldem, lało równo i zimno. Ja siedziałam skulona pod parasolem, wytrzymałam 10 minut i zmyłam się (no, hm, zmyło mnie) do auta. Jakieś 5 minut po mnie przyszła córka z dwiema dziewczynami, ale ta trzecia, Ula, dzielnie wytrwała prawie do końca. Na szczęście, znając prognozę, miałyśmy w aucie suche ciuchy. Jutro całą rodziną jedziemy do Gierłoży, a w środę mamy warsztaty czekoladowe. Czyli - w manufakturze czekolady będziemy samodzielnie (no, pod okiem pana instruktora) sporządzać czekoladę. W sobotę - spływ kajakowy (też ma ponoć padać), a potem jeszcze - park dzikich zwierząt w Kadzidłowie, zamek w Nidzicy z przewodnikiem i ewentualnie - jazda statkiem po trawie. A w międzyczasie - cała słodka szóstka  u mnie, jako i teraz. Ale - same się sobą zajmują, ja głównie dostarczam paszę. A, jeszcze są w planie zamki w Rynie i w Reszlu, ale to taka opcja zapasowa.