Dylu, dylu, dylu, dylu

coś wybuchło w Czarnobylu. Elektrownia atomowa Michaiła Gorbaczowa. Raz dwa trzy sekre tarzem bę dziesz ty.

35 lat temu, maamo, ale ten czas leci.

I znowu mi się coś nieprzyjemnego przypomniało, co podówczas uczynił mój były nieodżałowanej pamięci małżonek. Ale - o zmarłych dobrze albo wcale. No to - wcale. Jak żeśmy się zebrali po pogrzebie w jego (to znaczy się formalnie moim, ale, póki co, jego)  mieszkaniu całą rodziną i próbowali powiedzieć o nim coś dobrego, jakoś nic takiego nam się nie przypomniało. Kurcze, na pewno coś dobrego było, no, musiało być, do licha, no bo jakim cudem byłabym z nim aż 33 lata? No nic - dylu dylu

Śnieg pada, śnieg pada

 cieszą się dzieeeci...

ale chyba nie dwudziestego piątego kwietnia!

No i co z tą wiosną, do licha

 Już, już prawie była. Przez dwa dni. Ach, jak ja lubię ten trzask szyszek sosnowych, gdy pozbywają się nasionek. Ale - musi być ciepło i nie padać. Co prawda z tych nasionek, no, z niektórych, wyrastają potem sosny, ale to, hm, chodzę i wyrywam. Aczkolwiek tył posiadłości zarósł mi już nieco za gęsto. Chociaż - pilnuję, aby dało się przejść wzdłuż ogrodzenia. No nic, pożyczyłam piłę* (elektryczną, nie spalinową) i wycięłam trochę (więcej jak 40, ale chyba mniej niż 50 - trochę się pogubiłam w liczeniu) takich trochę większych. Teraz muszę to wszystko obrobić czyli - obciąć gałęzie, a pieńki podzielić na mniejsze kawałki. No bo spośród zeszłorocznych letników tyko jeden pan, 83-letni, umiał zrobić ognisko z niepociętych sosenek. Pozostali bez krępacji wypalali mi drewno piecykowe ogromnej sterty chrustu nie tykając. No to im przygotuję. Mam nadzieję, że i w tym roku dopiszą. Narzekam nieco na tych moich letników, ale - to są przecież pieniądze, a one, jak wiadomo - non olet ;-)

*mogę se zrobić mazurską masakrę, ale - może nie?