O Jezu, pęknę

no, nienormalna jestem, no, kurde, no nie mogę. Usmażyłam ten prawie kilogram rydzów z takim zamiarem, że będzie na potem, na jutro czy tak jakoś. Ale - o matko, wszyściutko zjadłam. A jakie dobre były, mniam. W tym roku na mojej posesji jakoś niespecjalnie, ale zaraz za ogrodzeniem - multum. Miałam zamiar narwać ich (narwać, narwać, nie nazbierać, tyle ich jest) tylko troszkę, tak na kolację, ale jakem się puściła tak się nie mogłam zatrzymać, bo jeszcze ten, i ten, i ten. Hm, po usmażeniu oczywiście nie był to kilogram, ale i tak bardzo dużo.
Całe lato i do połowy września grzybów nie było ani dudu, kilka dni temu - wybuchły. Wczoraj - 60 małych, bielutkich na spodzie prawdziweczków oraz 14 wielkich. Dzisiaj tylko te rydze za płotem. Bo. W sobotę mamy festyn i roboty huk.

Ale za to niedziele, ale za to niedziela

będzie dla mnie. Bo w tygodniu bez przerwy ktoś coś ode mnie chce. A to - chodźmy na kijki, a to - pojedźmy na żurawiny*, a to - trzeba pojechać po magiel, albo po jakieś zakupy, bo w lodówce tylko światło. A za chwilkę przychodzą kobitki (dwie sztuki), żebyśmy wspólnie wyzdajały sprawozdanie z wydatkowania pieniędzy gminnych. Część, że tak powiem, oficjalną, czyli wszystkie niezbędne dane kto wydał i na co, spis faktur, wyjaśnienia dlaczego np na molo wydano nie 230 a 198 zł to mogę sama. Ale jak chodzi o lanie wody jak to żeśmy się zintegrowali, poprawili coś tam coś tam  oraz różne -acje - to padam. Kobitki muszą mnie wesprzeć. Więc - codziennie coś. Ale w niedzielę to tutejsi świętują i nikt niczego ode mnie nie chce, mogę zapaść w fotel** i nic nie robić. Ale w tę niedzielę to akurat nie, bo jest Bieg Leśnika, syn z synową biegną (phi, marne 10 km), a ja tradycyjnie sprawuję w tym czasie pieczę nad dziećmi. No nic, kobitki zaraz przyjdą, kisiel żurawinowy się studzi, kawa się robi.

*Wiecie jak się zbiera żurawiny? Bo ja nie wiedziałam, w tym roku zbierałam pierwszy raz w życiu. Otóż - wchodzimy na bagienko, w tym roku prawie całkiem suche. A na tym bagienku ino trawa, trawa i kępy, po których się raczej niewygodnie chodzi. No i gdzie te żurawiny? Rozgarniamy trawę, a tam jagódka przy jagódce. Kucamy, oczyszczamy z żurawin miejsce pod tyłek, co by se na nim żurawim nie porozgniatać, siadamy na tym miejscu i przez jakieś 15 minut zbieramy żurawiny dookoła siebie obracając się tylko na w/w tyłku. Po czym przesuwamy się w miejsce wyzbierane, i powtarzamy wzmiankowane czynności. Wczoraj byłyśmy we cztery i one łaziły po tym suchym bagnie tu i tam, a ja nazbierałam ok 4 litry poruszając w promieniu mniej więcej 3-4 metrów. Zajęło mi to 2 i pół godziny.

**Babunia z robótką na fotelu siada
i wtedy wspomina, że była też młoda
Na portret spogląda swego kochanego
i szlocha i tęskni, że nie ma już jego.
Babuniu nie martw się, masz przecież wnuczęta,
a to są te twoje najdroższe pisklęta.
One cię pocieszą, bo one są skarbem
najdroższym, jedynym na starość twą.

to poezja mojej babci która uczyła dzieci gry na fortepianie, a żeby im było łatwiej do melodyjek poukładała wierszyki i dzieci grając śpiewały. Niestety, owe wierszyki zapisała w nutach i te nuty przepadły. Do końca życia miała do mojej mamy pretensje, że to niby mama komuś te nuty pożyczyła i nie oddał. Mama nieodmiennie stanowczo zaprzeczała tym niecnym insynuacjom. Jak tam było tak było, w każdym razie wierszyki przetrwały tylko w mojej pamięci. I być może w pamięci innych dzieci uczonych przez babcię, ale tego to się chyba nie dowiem.