Niech już będzie jesień

 No a przynajmniej poniedziałek 20 czerwca. Niech będzie już po tej całej wycieczce. Po co ja się tam pcham. Nie chcę, chcę, żeby już było po wszystkim. Oooj, rajzefiber, ooj. A jutro jeszcze jeden projekt obiecałam wyzdajać. No, nie sama, z kilkoma osobami jestem umówiona w GOKu, ale spośród tego grona tylko ja już tworzyłam jakieś projekty, inni ni dudu - liczą na mnie. A Haliny nie ma, więc tylko ja im zostałam. W piątek - do Szczytna zrobić testa, kupić trochę euro i jak się da - koron norweskich, żeby chociaż na loda od czasu do czasu mieć. I po południu w piątek - autobusem do Warszawy, tam nocuję, w sobotę z samego rana samolot do Kopenhagi i tam - na ten ogromny statek-hotel. Już mam nawet przydzieloną kabinę. Oooj, nie chcę, ja chcę do dooomu, oj.

A dlaczego jesień? No bo, kurde, jak wrócę muszę (obiecałam) wyprawić swoje urodzinki, maatko, jakie okrągłe, niee, no ja nie mogę, nie zgadam się i protestuję! Siedemdziesiąte! Niee, no nie wierzę, siedemdziesiąte? Ja? Absolutnie wykluczone.

A na początku lipca - najazd hunów, czyli moja amerykańska rodzinka przyjeżdża. No, hm, cudownie i wspaniale, ale... Nie wszyscy tu cały czas będą, dziewczyny mają pojechać na jakieś obozy, tyle, że w różnych terminach. A poza obozami? Będę tu miała całą szóstkę moich skarbów, trójka całą dobę i trójka na dochodne. 

Jak oni wyjadą przyjeżdżają moi przyjaciele z Krakowa, oni to akurat mało kłopotliwi, ale zawszeć to ktoś w domu, a nie sama.

Na górze wciąż mieszkają Ukraińcy, ale mają się do końca czerwca wyprowadzić. Te biedne niewiasty pracują 14 km stąd i do pracy jeżdżą rowerami. Moimi, jeden już się rozleciał. Pieniędzmi com je na nich dostała podzieliłam się z nimi, wszak ich nie żywiłam, a pieniądze i na to były. Sobie wzięłam tyle ile wydałam - prąd, opał, a zwłaszcza szambo co je musiałam co dwa tygodnie opróżniać. 

A na razie - łaaaa, nie chcę nigdzie jechać, i co tu robić.