Ja chcę do dooomuuu

Jestem tu dopiero dwa tygodnie i jeden dzień, przede mną jeszcze 23 dni. Jezuuu!!!

Biedne dziecko

Od tego rolnika cośmy u niego kupiły ten niby schab przywieźli też (zamówiony uprzednio of course) kawałek łopatki, polędwiczki wieprzowe oraz wędzony bekon straszliwie, ale to bardzo straszliwie tłusty. Bekon przerobiłam na smalec, ale. Ale ten smalec jest cały czas półpłynny niezależnie od stopnia schłodzenia. Czyżby tutaj hodowali specjalnie genetycznie zmodyfikowane świnki co produkują olej??? ;-) Ale wracając do biednego dziecka. No więc jutro na obiad mam zamiar zrobić z owej łopatki kotlety mielone. Zakupiłam byłam w tym celu bułeczki. Też nieproste, albowiem niełatwo było wyszukać bułeczki bez cukru, syropu glukozowo-fruktozowego czy też kukurydzianego. Leżą sobie te bułeczki i dziewczyny pytają czy mogą je zjeść. Nie, mówię, bo one są do kotletów. Te dwie starsze zaczęły skakać z radości podśpiewując - będą kotlety, będą kotlety. Ale Basia, najmłodsza, która się na mięsną fazę u mamy nie załapała, zapytała - babciu, a co to są kotlety? Bo ja zapomniałam...

Kiełbasy, kiełbasyyy. Albo chociaż parówek

Kurde. Moja córka ma jakieś (chyba) zaburzenia na tle odżywiania. Jestem teraz u niej, już tydzień. Odkąd mieszka w tej tu Kalifornii (bedzie jakieś 9 lat) ilekroć się widzimy zawsze coś ma nie tak z jedzeniem. A to - broń boże smażonego. A to - 0 cukru, tylko jakieś durne słodziki, albo - 0 tłuszczu. Albo - wręcz przeciwnie - głównie mięcho i tłuszcz. Raz tylko, jeden jedyny raz, jak się widujemy (na ogół dwa razy w roku) jadła w miarę normalnie, ale też, kurcze żesz blade, wg jakiejś książki. Kiedy była u mnie latem była wegetarianką, ale innym pozwalała na wszystko względem jedzenia. Może dlatego, że u mnie to ja byłam gospodynią, a tu... Ba, tę wegetariankę dało się znieść. Ale teraz jest weganką, ja się takim obiadem złożonym z kaszy, fasoli i warzyw nie najadam.  A co z tą kiełbasą? Wzdech. Mowy nie ma - żadnego przetwarzanego mięsa, "mogę ci kupić schabu to sobie upieczesz i będziesz mieć do chleba". Ale ona, kurcze, biednych, nieszczęśliwych zwierzątek, bo chowanych w ciasnych przegródkach na tucz, nie pozwoli kupić. Tylko szczęśliwe, co biegały po podwórku, o matko. Zakupiła więc była bezpośrednio u rolnika schab, kurierem toto przyjechało, schabu nie przypomina, ani nawet karkówki. Wygląda raczej jak boczek, ale z bardzo grubymi paskami mięsa. A ja chcę kiełbasyyy, kiełbasyyy. A ten schabo-boczek zniknął błyskawicznie, tak wszyscy w tym domu (oczywiście oprócz córeczki mej umiłowanej) byli spragnieni mięsa.
Oczywiście przejdzie jej to, jak wszystkie inne diety ("MAAMOO, to nie dieta, to sposób żywienia i tak się będę żywić już zawsze" - nawrzeszczała na mnie, że ha), ale póki co jest męczące. KIEŁBAASSYYY!!!