- Panie komendancie, no przecież sam pan mi kazał
- Jak to?
- No, powiedział pan: posterunkowy Kowalski, na szosie numer 5 goło leć i zamieć
baba fik a duch znik
No więc tak. Tytułem wstępu i dla pełnej jasności zaznaczę iż moim zdaniem żadnych duchów nie ma. Duszy nie ma. Czyli czegoś ulotnego, niematerialnego co siedzi w nas, stanowi o naszym jestestwie i po śmierci kasi uchodzi. Uważam, że nie, nic takiego nie ma. Nasze jestestwo, nasza świadomość, osobowość, no wszystko co czyni nas istotami świadomymi i myślącymi jest tak mocno związane z naszą fizycznością, że po śmierci rozpada się wraz z nią. Koniec, kropka, do widzenia ślepa Gienia i już nas nie ma. Amen.
Ale - 30 stycznia były Onego urodziny i przydarzyło się coś dziwnego. W moim salonie mam kącik wypoczynkowy, fotel i prostopadle do niego niewielka sofa. Ta sofa to królestwo psa. No i w sobotę wieczorem siedzę ci ja sobie na moim fotelu, a na psa przyszła chęć wskoczenia na swoją sofę. No i widzę, że podszedł do sofy, przymierzył się do skoku, ale - nagle zamarł. Zamarł po czym zaczął iść tyłem (widzieliście kiedyś psa idącego tyłem? bo ja pierwszy raz w życiu) cały czas wpatrując się w środek sofy. Nie szczekał, nie warczał, wyglądał raczej na zdziwionego niż przestraszonego. Spojrzałam za jego wzrokiem - nic tam nie było oczywiście. I nawet się nie przestraszyłam. Ale, powiedziałam - fajnie, że mnie odwiedziłeś, wcale się ciebie nie boję. Kurde, wbrew całemu mojemu światopoglądowi. Nie wiem czemu to powiedziałam. A pies przeszedł przez pół pokoju (no, trochę to trwało) po czym stracił zainteresowanie kanapą.
No, a On (a raczej to co z Onego zostało) spokojnie se tam pod ziemią w drewnianej (ponoć dębowej) skrzynce gnije. Aż się całkiem rozpadnie i skrzynka też.