Zajrzałam dziś do miejscowej apteki. A tam w środku młody, totalnie spanikowany aptekarz. Oczywiście w maseczce, w rękawiczkach. Podał mi to co chciałam po czym czytnik karty przystawił do szyby, hehe, przez szybę kazał mi płacić. No ale niestety - automat zażądał pinu, wstukałam a ten bidak szybko mi maszynkę zabrał i natychmiast spryskał ją płynem odkażającym. Ale to tak tytułem wstępu i dla wprowadzenia w atmosferę. Bo pan aptekarz przemówił - jaki to on jest wściekły na te głupie baby co to demonstrują, łażą po ulicach i tego wirusa tylko rozprzestrzeniają. I przez nie do Bożego Narodzenia zakażeń będzie 100 000 dziennie, gospodarka padnie, on nie będzie, w najlepszym razie, miał zarobku, a w najgorszym to umrze. I to wszystko przez te głupie baby. Ja na to delikatnie, że to nie przez nie, ale przez pana Kaczyńskiego, który to wszystko rozpętał. A on, że to mąż opatrznościowy, on tym babom na ulicę wychodzić nie kazał, a przez nie to kraj upadnie, po czym, z pełnym przekonaniem i zapałem powtórzył słowa tego wrednego gnoma żoliborskiego (fuj, jak ja go nie lubię <- eufemizm) o upadku narodu polskiego. Wyszłam z tej apteki i naszła mnie myśl, że może temu szatańskiemu geniuszowi własnie o to chodziło? Pandemii i tak się nie zatrzyma, już panuje ogólny chaos, rząd wtedy, gdy można było to i owo przygotować skupił się na wyborach, no klapa ogólna. Więc - trzeba to na kogoś zwalić, to nie my, to nie nasza wina to... No właśnie - te wredne baby, co wyległy na ulicę rozniosły wirusa.
Może się mylę, ale, tak mi przyszło do głowy po wywodach tego człowieka.