A może to tak?

 Zajrzałam dziś do miejscowej apteki. A tam w środku młody, totalnie spanikowany aptekarz. Oczywiście w maseczce, w rękawiczkach. Podał mi to co chciałam po czym czytnik karty przystawił do szyby, hehe, przez szybę kazał mi płacić. No ale niestety - automat zażądał pinu, wstukałam a ten bidak szybko mi maszynkę zabrał i natychmiast spryskał ją płynem odkażającym. Ale to tak tytułem wstępu i dla wprowadzenia w atmosferę. Bo pan aptekarz przemówił - jaki to on jest wściekły na te głupie baby co to demonstrują, łażą po ulicach i tego wirusa tylko rozprzestrzeniają. I przez nie do Bożego Narodzenia zakażeń będzie 100 000 dziennie, gospodarka padnie, on nie będzie, w najlepszym razie, miał zarobku, a w najgorszym to umrze. I to wszystko przez te głupie baby. Ja na to delikatnie, że to nie przez nie, ale przez pana Kaczyńskiego, który to wszystko rozpętał. A on, że to mąż opatrznościowy, on tym babom na ulicę wychodzić nie kazał, a przez nie to kraj upadnie, po czym, z pełnym przekonaniem i zapałem powtórzył słowa tego wrednego gnoma żoliborskiego (fuj, jak ja go nie lubię <- eufemizm) o upadku narodu polskiego. Wyszłam z tej apteki i naszła mnie myśl, że może temu szatańskiemu geniuszowi własnie o to chodziło? Pandemii i tak się nie zatrzyma, już panuje ogólny chaos, rząd wtedy, gdy można było to i owo przygotować skupił się na wyborach, no klapa ogólna. Więc - trzeba to na kogoś zwalić, to nie my, to nie nasza wina to... No właśnie - te wredne baby, co wyległy na ulicę rozniosły wirusa.

Może się mylę, ale, tak mi przyszło do głowy po wywodach tego człowieka.

Walking dead w wersji light

Siedzę sobie, jak wiecie, w sanatorium, wszystkie knajpy, jak również wiecie, pozamykane. Więc na torcik z kawką nie ma gdzie iść. Czas nam zmienili niestety na zimowy, więc nie da się już robić wycieczek pomiędzy obiadem a kolacją, no bo ciemno się robi. "Polityki" do spółki z "Newsweekiem" też mi na długo nie starcza. Wszystkie zabiegi są do obiadu i co tu robić po południu. Park zdrojowy zwiedzony wzdłuż, wszerz i w poprzek, hm, nie jest zbyt duży. Aż tu mi komputer wczoraj z rana powiedział, że przypomina iż abonament na Netflixie mam opłacony tylko do końca miesiąca. Oż ty Karol, byłam przekonana, że już dawno się skończył. No więc - buch, na Netflixa, a tam wpadł mi w oko rosyjski serial "Ku jezioru", hihi, jak najbardziej na czasie, tytuł oryginalny "Epidemia". Po obejrzeniu pierwszego odcinka wciągło mię, że tak powiem i w dwa popołudnia obejrzałam wszystkie 8 odcinków. Niecierpliwie będę czekać na ciąg dalszy, co ma nastąpić dopiero za rok, albo i później. Najkrótszą recenzją jest tytuł niniejszego posta. Tyle, że chodzących trupów to tam nie ma nic a nic. 

Jeszcze 10 dni, już mi się tu czas zaczyna dłużyć i chcę do doomuu. Aczkolwiek fajnie jest i tym razem nie mam żadnych zastrzeżeń.

Bo - nie samym koronawirusem człowiek żyje.

Nie dajmy się zwariować

 Owszem, wirus jest, owszem, pandemia jest. Ale - nie jest tak jak nas epatują media. Ten cały covid-19 to nie dżuma, jak nam to między wierszami sugerują. Owszem, choroba nieprzyjemna, owszem, niektórzy (bardzo, bardzo niektórzy) na nią umierają. Ale - głównie ci, którzy i tak już są na coś chorzy i zakażenie wirusem zaostrza ich podstawową chorobę. Tak było i w latach ubiegłych w przypadku sezonowej grypy. Osoba chora, dajmy na to na POCHP łapała grypę, w związku z czym POCHP się zaostrzało, przenosiła się na łono Abrahama. Podówczas jako przyczynę zgonu wpisywano nie grypę a POCHP, obecnie jak taki chory złapie tego koronawirusa i kojfnie - wpisuje się - zmarł na covid. Tak naprawdę czysto na covid umiera kilka osób dziennie. Owszem, lepiej (zwłaszcza dla ich rodzin, bo im to już jest ganc egal) żeby żyli, no cóż, hm... Ponad 12 000 zakażonych dziennie? Owszem, nawet sporo więcej. Ale zakażenie <> zachorowanie. Zakażenie oznacza tylko tyle, że w nosogardzieli znajdują się te wirusy. Jak tysiące innych wirusów i bakterii tam bytujących. I to nie jest żadna tam choroba bezobjawowa, dupa kwas, no, wkurzyłam się. To jest brak choroby. Brak objawów == brak choroby. Koniec, kropka. 95% ludzi nosi w nosogardzieli gronkowca. Ale na niego nie choruje, ot, ma go tam, owszem, może go przekazać innym, ale nie choruje. Wszak nie mówimy o takich - choruje na gronkowca bezobjawowo. Kurcze, nieodmiennie kojarzy mi się to ze schizofrenią bezobjawową.

A skąd ja to wszystko wiem? Wyssałam z brudnego palce, bądź zeskrobałam z sufitu? Niee. Siedzę sobie w sanatorium, pomiędzy zabiegami mam mnóstwo czasu, pogrzebałam w sieci, jak się dobrze pogrzebie można się dokopać. I znalazłam to wszystko nie w wypocinach jakichś niedouczonych, goniących za sensacją (dużo trupów lepiej się sprzedaje) dziennikarzy, nie w wypowiedziach naszych władz, które tak naprawdę mają nas (czyli ludność) głęboko w dupie i wykonują bezsensowne, chaotyczne ruchy, aby nam pokazać - "o, jak o was dbamy". Dokopałam się do licznych wypowiedzi autorytetów: profesorów, naukowców, lekarzy praktyków. Abstract tego co znalazłam podałam wyżej. 

Papa, lecę na borowinę. A w ogóle jest super, super, w sanatorium luz, nawet połowy gości nie ma, pokoik mam tylko dla siebie, jedzenie dobre (tylko mało, kurcze żesz blade, zapotrzebowanie kaloryczne osoby dziewięćdziesięcio kilowej jest inne niż siedemdziesięcio kilowej), wszystkie zabiegi mam do obiadu, potem łażę po okolicznych górkach. Widoki cudne, pogoda piękna. Żyć nie umierać!

P.S. Maseczkę należy nosić, jednorazowe często zmieniać, wielorazowe odkażać, ręce myć wedle instrukcji. Bo nie twierdzę, że pandemii nie ma. Nie jest tylko aż tak straszna i śmiercionośna jak to sugerują. Tak uważam. Howgh.

Przetestowana

 Patrzę sobie właśnie w telewizorze na gigantyczne kolejki do pobrania materiału do testu na Covid. Ba, w związku z wyjazdem do sanatorium byłam zmuszona zrobić tego testa. Już ze 3 tygodnie temu, jak tylko dostałam skierowanie, zadzwoniłam do wskazanego punktu, a tam miły (no, naprawdę był miły) pan powiedział mi, żebym zadzwoniła w poniedziałek 14 października to mnie umówi na wtorek. No więc dzwonię, pan mówi, żebym przyszła o ósmej, jeszcze się zatroszczył czy mam czym dojechać. To ja mówię koleżankom - jadę do Szczytna - chcecie się przejechać? Bo zazwyczaj nie jeżdżą sama, w mojej wsi nie ma nic, nic zupełnie, żadnego sklepu. A one - no coś ty, przecież ty w tej kolejce będziesz stać najmarniej do południa, nieee, nie jedziemy. No, trochę mnie napełniły obawą, ale nic. Jak trzeba to trzeba - jadę. Punkt jest w namiocie obok szpitala. Zajeżdżam, ojoj, źle wygląda, koło szpitala wszystkie miejsca zajęte, objechałam wokół - nic, ani dudu. Postawiłam więc auto pod Carefurem naprzeciwko i w duchu żałując iż nie wzięłam składanego krzesełka idę. Pod namiotem znalazłam się 5 po ósmej, stało tam 3 (słownie: trzy) osoby czekając na wymaz. I 15 po ósmej było po wszystkim. No więc, hm, nie wszędzie takie tłumy. U nas, póki co - nie.

Musiałam jeszcze jakoś zagospodarować prawie dwie godziny, bo miałam do odebrania przesyłkę w Empiku, a Empik otwierają dopiero o dziesiątej.

A wczoraj zadzwonili, że szanowny pan Covid-19 wypowiedział się o mnie negatywnie. 

Złodzieje

 Nie, nie, na razie nie u mnie. U córki. Było tak:

Pojechali na plażę ( do oceanu jedzie się od nich około godziny), spędzili tam miło kilka godzin. Niestety, po powrocie na parking okazało się, że szyba w aucie wybita, a złodzieje ukradli (nacięli się, bo to im na nic) plecak ucieczkowy*. No nic, zmartwili się, najmłodsza Basia (lat 6) dostała histerii... Ale cóż, zmierzchało, trzeba było wracać. Nie za szybko , bo wicher po aucie hulał. Dobrze chociaż, że zbita była boczna szyba, nie przednia. No nic, jadą, jadą, ale spostrzegli, że Basia coś tam sobie mamrocze pod nosem. - Basiu , co się dzieje, coś niedobrze? - Nie - odpowiedziała Basia - ja się modlę by ci złodzieje przestali kraść i zobaczyli, że źle czynią. Basia, 6 lat!


*oni z racji zamieszkiwania na terenie zagrożonym trzęsieniami ziemi mają w domu w kilku miejscach ustawione skrzynie ucieczkowe (konserwy, jakieś suchary, podstawowe środki medyczne, tabletki do odkażania wody), w aucie ucieczkowy plecak, a w ogródku beczkę z wodą 

Pi

 Takie małe pi, malutkie. Żyję i mam się dobrze. Póki co ;-) Bo co prawda zaraza do mojego powiatu w zasadzie nie dotarła, ale za dwa tygodnie jadę na drugi koniec Polski pod samiutką południową granicę. Jadę środkami komunikacji publicznej: autobus, pociąg, pociąg i na końcu taksówka, bo tam co prawda jakieś busiki podobno jeżdżą, ale, kurcze blade, nawet nie bezpośrednie tylko z przesiadką, takie zadupie, hihi - powiedziała Agnieszka, która mieszka we wsi, do której nie dojeżdża nic zupełnie. Ach, bo jadę do sanatorium. No, mam nadzieję, bo przed wyjazdem muszę zrobić testa, hm, i jak wyjdzie dodatni to niestety, ale mnie do sanatorium nie przyjmą. A czemu nie jadę autem? Bo, po pierwsze primo - nie dam rady sama prowadzić przez te prawie 600 km, po drugie secundo - maatko, ile by to kosztowało. A po trzecie - na czas nieobecności zostawiam auto u mechaników - sprzęgło mi prawie nie działa, jeszcze te dwa tygodnie muszę jakoś dojeździć, ale - z duszą na ramieniu - przyspieszenia nie ma żadnego, no a poza tym ostatecznie rozwaliłam tylni zderzak. No, on już był 3 czy 4 razy stuknięty, no, hm, potrzaskany był już trochę tu i tam. Ale teraz to już go trzeba wymienić. Kurcze blade pieczone w pysk - rozwaliłam go na mojej drodze, drodze, która prowadzi tylko i wyłącznie do mnie i nikt tam nie jeździ oprócz mnie, w zasadzie. Bo tak - wychodzę ci ja z domu, siadam do auta (trzymam je pod wiatą), spojrzałam, za mną pusto, wyjeżdżam jak zwykle tyłem i zważam już tylko na to by nie zawadzić lusterkiem o słupki wiaty a potem o słupki bramy i --- buch - przyfasoliłam w furgonetkę kuriera co akurat był zajechał. Kurcze - nic tam w zasadzie nie jeździ oprócz mnie, no, ewentualnie listonosza, no i, jak się okazuje kuriera znienackowskiego. Na szczęście on dostał w oponę i żadnych szkód u siebie nie stwierdził, ale mój już kilkakrotnie walony zderzak zakończył żywot. No cóż, trudno, akurat sezon miałam dobry, całe lato goście, aż do końca września, więc mam za co. Ale - zęby se robię, znaczy się implanty (jak se zemby wprowie to sie wydom - mawiała służąca mojej mamy dawno, dawno temu - ja się nie wydom, brr), a to też jest kosztowne. No i to sanatorium też nie jest darmo. Chcę pojechać dzień wcześniej, żeby sobie zająć pokój jednoosobowy, no i wracać też chcę dzień później, bo w dniu zakończenia turnusu komunikacja jest kiepska.

No, tom se popisała, ha!