Pi

 Takie małe pi, malutkie. Żyję i mam się dobrze. Póki co ;-) Bo co prawda zaraza do mojego powiatu w zasadzie nie dotarła, ale za dwa tygodnie jadę na drugi koniec Polski pod samiutką południową granicę. Jadę środkami komunikacji publicznej: autobus, pociąg, pociąg i na końcu taksówka, bo tam co prawda jakieś busiki podobno jeżdżą, ale, kurcze blade, nawet nie bezpośrednie tylko z przesiadką, takie zadupie, hihi - powiedziała Agnieszka, która mieszka we wsi, do której nie dojeżdża nic zupełnie. Ach, bo jadę do sanatorium. No, mam nadzieję, bo przed wyjazdem muszę zrobić testa, hm, i jak wyjdzie dodatni to niestety, ale mnie do sanatorium nie przyjmą. A czemu nie jadę autem? Bo, po pierwsze primo - nie dam rady sama prowadzić przez te prawie 600 km, po drugie secundo - maatko, ile by to kosztowało. A po trzecie - na czas nieobecności zostawiam auto u mechaników - sprzęgło mi prawie nie działa, jeszcze te dwa tygodnie muszę jakoś dojeździć, ale - z duszą na ramieniu - przyspieszenia nie ma żadnego, no a poza tym ostatecznie rozwaliłam tylni zderzak. No, on już był 3 czy 4 razy stuknięty, no, hm, potrzaskany był już trochę tu i tam. Ale teraz to już go trzeba wymienić. Kurcze blade pieczone w pysk - rozwaliłam go na mojej drodze, drodze, która prowadzi tylko i wyłącznie do mnie i nikt tam nie jeździ oprócz mnie, w zasadzie. Bo tak - wychodzę ci ja z domu, siadam do auta (trzymam je pod wiatą), spojrzałam, za mną pusto, wyjeżdżam jak zwykle tyłem i zważam już tylko na to by nie zawadzić lusterkiem o słupki wiaty a potem o słupki bramy i --- buch - przyfasoliłam w furgonetkę kuriera co akurat był zajechał. Kurcze - nic tam w zasadzie nie jeździ oprócz mnie, no, ewentualnie listonosza, no i, jak się okazuje kuriera znienackowskiego. Na szczęście on dostał w oponę i żadnych szkód u siebie nie stwierdził, ale mój już kilkakrotnie walony zderzak zakończył żywot. No cóż, trudno, akurat sezon miałam dobry, całe lato goście, aż do końca września, więc mam za co. Ale - zęby se robię, znaczy się implanty (jak se zemby wprowie to sie wydom - mawiała służąca mojej mamy dawno, dawno temu - ja się nie wydom, brr), a to też jest kosztowne. No i to sanatorium też nie jest darmo. Chcę pojechać dzień wcześniej, żeby sobie zająć pokój jednoosobowy, no i wracać też chcę dzień później, bo w dniu zakończenia turnusu komunikacja jest kiepska.

No, tom se popisała, ha!

8 komentarzy:

  1. Ha, taki znienacek też mi się zdarzył! I też kurier. Jeżdżą, jak chcą, gady... ;) A to sanatorium to w bieszczadzkiej głuszy??? :) Miłego pobytu i skutecznej kuracji! Joanna55343

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet Ci nie wspomnę, że to było..........! O! Ale jechać 6 godzin nie bałabym się, co najwyżej po drodze gdzieś byłby popas! Ale nie każdy tak chce, i ja to rozumiem~!
    Życzę wspaniałego odpoczynku o wielu fajnych chwil oraz wycieczek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Google maps mówi, że 7 i pół godziny. To razem z postojami będzie z 9. W dodatku z zepsutym sprzęgłem...

      Usuń
  3. Najgorsza podróż, potem będzie z górki. Odpocznij i się całkiem "zrehabilituj" nie myśląc o nikim oprócz siebie. Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  4. No to i hajda w drogę i udsnego pobytu, a co Cię naszło na sanatorium, wszak powiedzialas że juz nigdy wiecej, po tym wspolnym z kolezanką pobycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naszło mnie po tym, jak skonstatowałam, że mnie stopy bolą, a przez dwa lata po sanatorium nie bolały. Koleżanka to mi akurat nie wadziła, wadziły mi PRL-owskie warunki bytowe panujące w tamtym sanatorium. Tu - mają pokoje jednoosobowe, tylko trzeba być wcześniej - kto pierwszy ten lepszy.

      Usuń
  5. Rozumiem, no to Ago trzymam kciuki, niech wszystko pójdzie po Twojej myśli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń