Było sobie wnucząt sześć, wnucząt sześć, wnucząt sześć

 i był wilk co chciał je zjeść, okrutny był ten wilk. 

No, niestety, wilka nie ma. A to dopiero pierwszy dzień. Bo miejscowe wczoraj wróciły z obozu i już jest cały komplet. Te miejscowe to niby mieszkają 10 km stąd, ale - są tu. Niee, no, nie jest jakoś bardzo strasznie, ale jak sobie pomyślę, że jeszcze 8 dni (dni, nie godzin)... Póki co - wymyślam im rozrywki. I tak - wczoraj byliśmy na inscenizacji bitwy pod Grunwaldem, lało równo i zimno. Ja siedziałam skulona pod parasolem, wytrzymałam 10 minut i zmyłam się (no, hm, zmyło mnie) do auta. Jakieś 5 minut po mnie przyszła córka z dwiema dziewczynami, ale ta trzecia, Ula, dzielnie wytrwała prawie do końca. Na szczęście, znając prognozę, miałyśmy w aucie suche ciuchy. Jutro całą rodziną jedziemy do Gierłoży, a w środę mamy warsztaty czekoladowe. Czyli - w manufakturze czekolady będziemy samodzielnie (no, pod okiem pana instruktora) sporządzać czekoladę. W sobotę - spływ kajakowy (też ma ponoć padać), a potem jeszcze - park dzikich zwierząt w Kadzidłowie, zamek w Nidzicy z przewodnikiem i ewentualnie - jazda statkiem po trawie. A w międzyczasie - cała słodka szóstka  u mnie, jako i teraz. Ale - same się sobą zajmują, ja głównie dostarczam paszę. A, jeszcze są w planie zamki w Rynie i w Reszlu, ale to taka opcja zapasowa.

1 komentarz: