Ło matko. Do ubiegłego roku mieszkałam sobie sama przy mojej drodze, cisza, spokój, raj. W tamtym roku, sąsiad po drugiej stronie drogi ogrodził swoją działkę, którą rok wcześniej ogolił na łyso, została tylko trawa, którą zresztą regularnie kosi traktorkiem, a i ja mam z tego pożytek, bo i trawę z drogi wykasza. A po tym jak ogrodził wziął się za budowanie cud domków kampingowych. Miało ich być 6 - wyjątkowo paskudne. Po zrobieniu pierwszego i rozpoczęciu drugiego zjawiła się inspekcja budowlana i mu budowę wstrzymała. Okazało się, że nie dopełnił formalności. Domki mają po 35 m2 powierzchni, a więc nie potrzeba pozwolenia na budowę, ale - jest obowiązek zgłoszenia takiej inwestycji do gminy. Nie zrobił tego, a pytałam go - papiery masz? a jakże - odpowiedział, mam, mam, oczywiście, że mam. No i tego, tak se to stało, ogrodzone porządnym ogrodzeniem z paneli stalowych przykręconych do słupków. W październiku pojechałam byłam na 3 tygodnie do sanatorium i, hehe, hihi, w tym czasie mu to ogrodzenie ukradli. Wraz z bramą, ostała się ino furtka co ją schował u mnie w szopce "coby nie ukradli". Listonosz (który oprócz przesyłek dostarcza wszelkich możliwych plotek z okolicy) mi mówił, że to wcale nie złodzieje, tylko ten człowiek, co mu sprzedał panele, ale pieniędzy za nie nie zobaczył. Jak było, tak było, w każdym razie gdybym ja była na miejscu nie dałoby się tego zrobić, wszak odkręcenie tych paneli (będzie w sumie ze 250 m) musiało trochę trwać, nawet przy sprawnej kilkuosobowej ekipie i mój pies na pewno dałby mi znać, że coś się dzieje. W tym roku wykończył drugi domek, pokazał mi w środku, nie powiem, jest luksusowo, tyle, że potwornie duszno i gorąco. W międzyczasie dostałam pismo z gminy, informujące mnie, jako sąsiadkę, że po pierwsze zakazano mu budowy następnych czterech domków, a po drugie - w sprawie tych już istniejących toczy się postępowanie administracyjne za samowolkę budowlaną. Hm, może mu każą rozwalić? No nic. Pod koniec maja w jednym domku zamieszkały 3 kobiety zatrudnione na Głęboczku (pole namiotowe), ciche i bezwonne. Ale wczoraj do tego drugiego przyjechali wczasowicze. Kurcze blade - 10 osób, ich sprawa, ale do domku, dobrego dla dwóch osób, od biedy małżeństwa z dwójką dzieci, hm. Przyjechali i zamiast śpiewu ptasząt posłuchać, szumu drzew, czy choćby ciszy puścili to swoje łup łup łup i tak łupali do dziewiątej wieczorem. Bo 6 sztuk z nich to dzieci i pewnie poszły spać. Ale dziś łupią od rana, kurcze, nawet nad jezioro nie poszli. Te kobitki co mieszkały w pierwszym domku właśnie się wyprowadzają, tamci się zapewne rozprzestrzenią na ten drugi domek, będą mi łupać jeszcze bliżej.
Łup, łup, łup...
Łupanie jest straszne. Ja mam sąsiadów, którzy odziedziczyli rozwalające się obejście, stojące na ogromnej pięknej działce. Mieszkają w blokach gdzieś we wsi niedalekiej. Przyjeżdżają, czasem codziennie, czasem co kilka dni. I łupią. A ptaki tak pięknie śpiewają. Wiatr mruczy czarodziejsko... Skąd się tacy łupacze biorą?! Rozpacz.
OdpowiedzUsuńW niedzielę około południa łupanie ustało - wyjechali. I nie rozprzestrzenili się na drugi domek za to dojechały jeszcze 3 osoby i na tych 35 m2 domku z dwoma spaniami gnieździło się ich w drugą noc 13 sztuk(!). A włascicil owych domków, chłop na schwał i w dodatku uchodzący we wsi za gangstera pytał się mnie bezradnie - no i co ja mam zrobić? Hehe, bo domek jest niby czteroosobowy.
OdpowiedzUsuńPodziwiam zdolność bycia (spania!) w takim tłoku, oj chciałabym tak umieć ;)
OdpowiedzUsuń