Aaa, w niedzielę. Aaa, najbliższą. Leeeecę. Do córki do Montany. Wybudowali se tam dom, mieszkają na jakimś totalnym zadupiu. Nie za bardzo rozumiem motywy tej przeprowadzki - ze słonecznej Kalifornii do śnieżystej Montany. Na szczęście na razie dom w Kalifornii niesprzedany, jeśli by zdarzyło się tak jak jak w tym opowiadaniu to mają w perspektywie odwrót. Aaa, rajze fiber mam już, większy bardziejszy niż kiedykolwiek. 19 godzin podróży, dwie przesiadki, w tym druga w Salt Lake City, gdzie po angielsku mówią tak: uładuła guła, no i jak ich tu zrozumieć. No i na to ich zadupie jakimś maleńkim samolocikiem lecę, no, nie aż takim maleńkim jak te z Przystanku Alaska, ale - tak mniej więcej wielkości autobusu. Na pewno się rozwali, nie odlodzą skrzydeł, a w ogóle taki mały to chyba jest mniej bezpieczny, w życiu czymś takim nie leciałam. AAAAAA. No i ta cholerna maseczka przez całą podróż, bez sensu, bo przecież tam dają jeść i do jedzenia chyba pozwolą zdjąć. Aaa, ale może jeszcze nie polecę - w sobotę, dzień przed podróżą muszę zrobić test i może mi wyjdzie dodatni? Nie to, żebym się jakoś źle czuła, ale wielu zakażonych nie ma żadnych objawów. Ale z drugiej strony - przechorowałam kowida i dodatkowo jestem zaszczepiona. Ta szczepionka to co prawda przed zakażeniem nie chroni, ale przechorowanie - owszem.
P.S. A co się tyczy transsyberyjskiej magistrali to przejadę się nią we wrześniu - już wpłaciłam zaliczkę. Obawiam się, że jak już do wyjazdu będzie blisko będę w takim samym nastroju jak teraz. Aaaa.
Szczęśliwej podróży i miłych chwil z rodzinką, bez kombinacji chorobowych :)
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze i nie choruj!
OdpowiedzUsuńLeć szczęśliwie i ciesz się rodzinką, zwiedzisz kawał świata, gratuluję odwagi.
OdpowiedzUsuń