Dzisiaj były urodziny Heli. Jedenaste. Na tę okoliczność mama Heli, pomimo nogi w ortezie z kategorycznym zakazem jej używania (nogi, nie ortezy) - już dwa tygodnie, a jeszcze cztery - zrobiła tort. Na samym dole był kruchy blat, na blacie wylany zygzakami słony karmel, a na tym krem z tegoż karmelu i serka maskarpone. Wyżej biszkopt a na nim bita śmietana. Na śmietanie drugi biszkopt o średnicy mniejszej niż ten poprzedni, na tym znowu śmietana i jeszcze jeden biszkopt. Całość polana polewą czekoladową. A czemu tak to starannie opisuję? A bo znam to tylko z opisu. Albowiem nie dane mi go było nawet spróbować. Ani nikomu innemu. Tort stał na stole na ganku na szklanej paterze z nózką. No i wujek jubilatki dostał trudne zadanie przyniesienia go do domu. I okazało się niestety, że zadanie go przerosło. Otóż tort razem z paterą wyleciał mu z rąk, patera się stłukła na 100 milionów kawałków, większość których powbijała się w tort. Zaznaczam, że był trzeźwy, u nas na imprezach dziecięcych nie podaje się alkoholu. Tort wylądował w śmieciach zmieszanych, orzeczono, że nawet dla kur się nie nadaje. Nawet mi, kurcze blade, nie pozwolili palca w niego włożyć, do oblizania. Cały się błyszczał od drobinek szkła. No, taki cały to on już nie był ;-)
Ojejuuuu, ale szkoda, Heli bylo pewnie smutno. Wszystkiego najlepszego dla solenizantki, jaka to już nastolatka!
OdpowiedzUsuńJeszcze była szarlotka i ona była zmuszona robić za tort
UsuńBędzie co wspominać😃😃😃
OdpowiedzUsuńDobrze, że chociaż szarlotka była!
OdpowiedzUsuń;) Sceny jak z filmu! :)) Ale tortu szkoda (i tej włożonej pracy...)
OdpowiedzUsuń(to ja, Joanna55343)
UsuńŻe też nikt tego nie sfilmował... 😉😁😁😁
OdpowiedzUsuń