Wyjeżdżam stąd nie 21 tylko 19 listopada. 21 to już będę w moim kochanym domku. Czyli jeszcze 18 dni. A za mną 17, no prawie. Czyli już prawie prawie półmetek. I tak szczerze mówiąc - kryzys minął. Tylko gdy mnie córka opieprza, słusznie (np. zarysowałam szafkę w kuchni) czy niesłusznie (np. dzieci się prawie spóźniły do szkoły, bo ja niby rano nie pomagałam w ich wyjściu (!)) to mam odruch ucieczki, ale uciekać nie ma gdzie... Ale poza tym, zwłaszcza jak tak jak w tej chwili nikogo nie ma - to nie jest źle. Tyle, że się czuję trochę jak z Onym - że mnie zaraz opieprzą za nic, albo za niedostateczne starania. Albo, że ona zaraz wróci a tu kuchnia jeszcze nie do końca posprzątana... Wczoraj to się tak umordowałam, że mnie nocą kurcze łapały w nogach. Ach, bo wczoraj było Halloween. To jedyny dzień w roku, kiedy widać, że tu jacyś ludzie jednak są. Bo tak na co dzień o dowolnej porze dnia - ulice puste. A w Halloween już od rana widać dzieci poprzebierane za przeróżne postacie. Ja myślałam, że na to święto przebiera się za duchy, czarownice, kościotrupy i te pe. A tu wcale nie. Owszem w/w też były ale w mniejszości. Najwięcej było królewien i księżniczek oraz strażaków. Nasze dziewczyny były muszkieterem, diabełkiem i lalką. No i dzieci już z rana do szkoły czy przedszkola idą w swoich przebraniach. Tam mają na początku zabawę, potem kto chce przebiera się w normalny strój, kto nie - pozostaje w kostiumie i odbywają się lekcje. A gdy zapada zmrok - dzieci zaczynają wędrówkę po domach. Oczywiście pod opieką dorosłych, którzy się trzymają w pewnej odległości. Ulice pełne są grupek dzieci i dorosłych. No, tu w tej dzielnicy mieszkalnej, czyli z domkami. Ponoć zjeżdżają tu ludzie z całego San Jose, bo to niby lepsza dzielnica, ale jakoś nie zrozumiałam związku między jednym a drugim. Dzieci pukają (lub dzwonią) do drzwi domów, przed którymi pali się światło. Jak się nie pali to znaczy, że ci ludzie nie życzą sobie gości, nie biorą udziału w zabawie. Niektórzy ludzie siedzą przed domem, palą ognisko (oczywiście w specjalnej misie), cosik popijają i rozdają słodycze. A dwie ulice tu w pobliżu urządzają wielką imprezę, nawet przed jednym domem była dyskoteka z didżejem. Wszystkie dzieci są poprzebierane i mniej więcej 1/3 dorosłych. Dinozaury, krasnale, rycerze Jedi (a nawet całą rodzinę Jedi widziałam), batmany, królewny (dorosłe też), pokemony, różne postacie z komiksów, jeden chłopiec był rakietą, a jeden pan przebrał się za kamuflaż i chował się po krzakach i drzewach. No - przeróżniste. Mani (ta najstarsza) przyjaciółka była Cyganką, a Basi (najmłodsza) syreną. W końcu byłam już tak umordowana, że siadłam na murku i poprosiłam o podwózkę - co uczyniono. A dziewczyny zebrały po ok 1.5 kg słodyczy, które im wczoraj wolno było jeść, a reszta zostanie odwieziona do pani dentystki, która je ekspediuje dla żołnierzy.
No - to wracam do sprzątania, żeby opieprz był jak najmniejszy, albo może i wcale?
Opieprz jak ma być to będzie - niezależnie od tego jak bardzo opieprzany się stara. Żyć w ciągłym oczekiwaniu na niego? Trochę kiepsko. Może kilka słów o podobieństwie do ojca skłoni córkę do refleksji?
OdpowiedzUsuńTym razem się upiekło. Jak weszła powiedziała z wyraźnym podziwem - ale posprzątane! Ale - tę niechęć do bezpośrednich pochwał to ma raczej po mnie.
UsuńJak Kopiuszek! Tylko ksiecia na bialym koniu brak:)
OdpowiedzUsuńJa to sama bym ją opieprzala, że nie pozmywala albo co:) Wszędzie dobrze, ale u siebie w domu bez gości jest najlepiej:)
OdpowiedzUsuńNie pozwoliłabym na opieprzanie, jak znam siebie to najwyżej więcej bym nie przyjechała. Mam chyba przerost ego, albo co, bo bardzo mnie boli takie traktowanie. Masz już też swoje lata i masz prawo być zmęczona, "w gościach" i nawet nic nie robić.
OdpowiedzUsuń