Ło jak się tyż to łuszko łurwało

Mawiała służąca moich rodziców utrącając uszko od kolejnej filiżanki czy kubka. U mnie urwało się nie uszko, a, kurdele bele, kran na zewnątrz. W piątek jeszcze był na miejscu, w sobotę wracam ci ja ze sprzątania (sprzątaliśmy z liści centrum wsi, co by jakoś wyglądało na wiosnę), patrzę - a kran leży na ziemi. Co u licha, myślę sobie, nie przypominam sobie, żebym o niego jakoś szczególnie zawadziła, ktoś mi tu się nocą przetwierał? Ale przecież nic nie zginęło. Kłopot spory, bo kran jest ok, to ułamała się rurka doprowadzająca wodę, dobrze, że jeszcze po zimie wody nie odkręciłam. No i wczoraj byłam u syna na obiedzie i on mówi - jak w sobotę biegałem to chciałem się pod twoim kranem opłukać, tylko go lekko próbowałem odkręcić i się urwał. Uff, przynajmniej tyle dobrze, że mam jasność, że nikt obcy mi tu nie łaził, ale kłopot jest.

3 komentarze:

  1. Jaki kłopot? Jak syn urwał, to naprawi! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekaj tatka latka. Naprawi, naprawi, może jeszcze w tym roku...

    OdpowiedzUsuń
  3. jak mężczyzna mówi, że naprawi to naprawi, nie trzeba mu przypominać co pół roku :D

    OdpowiedzUsuń